Prawidłowy rozwój dziecka dzieli się na kilka etapów. Dowiadujemy się z różnych artykułów lub od specjalistów, że – w odniesieniu do motoryki – występuje podział na etap pełzania, siadania, raczkowania, wstawania, wreszcie – chodzenia, w kontekście odruchów pojawiają się m.in. odruch Rootinga i ssania, odruch chwytania i chodu automatycznego, a w kwestii jedzenia: pierś lub butelka, papki, pokarm stały. Jak jest z umiejętnością mówienia? Podobnie. Tu też mamy gradację zjawiska. Dziecko najpierw głuży, potem gaworzy, płynnie przechodzi do okresu echolalii, by następnie wkroczyć w etap wyrazu, zdania, mowy dziecięcej.
Trochę wiedzy teoretycznej
W literaturze fachowej rozwój mowy najczęściej poprzedzony jest konkretnymi przedziałami czasowymi. Oczywiście, są to dane czysto teoretyczne. Ważne, że dla nas – rodziców – stają się punktem odniesienia, który w jakimś sensie pełni rolę busoli – wskazuje kiedy powinniśmy się zaniepokoić, a kiedy uspokoić. Gdy nasze dziecko w wieku 3 lat nie mówi ani słowa – mamy prawo do niepokoju, gdy mówi mało – jest szansa, że są to przesłanki do ORM, czyli Opóźnionego Rozwoju Mowy. Zdarza się jednak tak, że zewnętrzna presja nakładana na rodziców, każe im sądzić, że ich dwuletnie dziecko, wypowiadające parę słów na krzyż, nie rozwija się prawidłowo. Może za dużo od siebie i swojej pociechy wymagamy?
Nauka praktyce nierówna
Jeśli odpowiedź jest twierdząca, obalę pewne mity: niewiele mówiące, a prawidłowo rozwijające się fizycznie i psychicznie dwuletnie dziecko, które dopiero osadza się w etapie wyrazu, nie powinno budzić większych niepokojów. Badacze sugerujący pewne normy, w przeważającej większości biorą dużą poprawkę na indywidualny rozwój dziecka. Każdy bowiem mały człowiek ma absolutnie jednostkowy system neurologiczny i to dzięki jego zasobom jest w stanie zdobywać kolejne umiejętności. Czy my – dorośli, wrzuceni w nową kulturę, przyswoilibyśmy sobie w dwa lata fonetykę i leksykę danego języka? Ilu z nas, po kilkunastu latach edukacji, wciąż ma opory przed używaniem angielskiego na wakacjach w dość prostych, wydawałoby się, sytuacjach? Ręka w górę! Oczywiście, to nie są tożsame sytuacje, ich przywołanie ma wyłącznie na celu nabranie pewnego dystansu.
Intuicja wygrywa
Nic nam jednak po dystansie, gdy jakiś wewnętrzny głos podpowiada nam, że coś jest z mówieniem naszego dziecka nie tak i intuicyjnie widzimy jakiś głębszy i bardziej złożony problem. Zawsze w takich sytuacjach należy pójść do specjalisty i nie bagatelizować problemu. Za zwolnionym rozwojem mowy naszych dzieci może stać wiele przyczyn – zarówno środowiskowych, np. nieprawidłowe wzorce mowy realizowane przez rodziców, nadmiar bodźców stymulujących umysł dziecka (TV, telefon, tablet), itp., jak i różne typy uszkodzeń: ośrodkowego układu nerwowego, obwodowego narządu mowy, słuchu czy zaburzeń, np. autyzm.
Do kogo zwrócić się o pomoc?
Gdy wydaje się nam, że z mową naszego dziecka dzieją się niewłaściwe rzeczy, to zawsze warto pójść po poradę do specjalisty: foniatry, laryngologa, logopedy. To oni najczęściej zdiagnozują i podpowiedzą, jakie są kolejne kroki, które umożliwią dziecku komunikowanie się werbalne, a co za tym idzie – zdrowy rozwój.