Pierwsze miesiące życia naszego dziecka to czas ciągłego oczekiwania – najpierw na dolną jedynkę, potem niezgrabny i chwiejny krok, aż wreszcie – pierwsze słowo… Gdyby bukmacherzy przewidzieli w swojej działalności zakłady adresowane do rodziców a dotyczące pierwszeństwa pojawienia się słowa „mama” lub „tata”, to z pewnością nie musieliby zajmować się sportem. Ale ale. „Mama” i „tata” wcale nie muszą być pierwsze! Po prostu my – rodzice – często nie słyszymy, że dźwięki naszych dzieci, konsekwentnie przez nie wydawane, stanowią ich pierwsze komunikaty!

Ajka, czyli kot i małpa

Mój dwuletni syn wcale najpierw nie powiedział „mama”. Jego dwie starsze kocie „siostry”, które budziły niemal od samego początku ogromną fascynację w życiu Antka, to były jego ‘ajki’. ‘Ajka’ i ‘ajka’, od rana do nocy. Chociaż zajmuję się terapią logopedyczną i wydawałoby się, że mam większą świadomość językową niż przeciętna, nie od razu domyśliłam się, co ledwo odrosły od ziemi nadawca komunikatu chce mi przez ‘ajkę’ powiedzieć. Z pomocą przyszedł kontekst: gdy tylko kotki pojawiały się w jego zasięgu wzroku, Antek witał je gromkimi oklaskami i ‘ajkami’. Potem straciłam nieco pewność, kiedy to na widok zabawkowej małpki również pojawiło się ‘ajka’. Drogą dedukcji doszłam do wniosku, że jego ‘ajka’ to określenie każdego zwierzęcia, jakie mu się nawinie na oczy i wzbudzi emocje.

Akunga i baga – na pewno woda? A może noga? Nieeee, głowa!

Kolejnymi odkryciami, kilka tygodni po ‘ajce’, były ‘akunga’ i ‘baga’. ‘Akunga’ znaczyło coś w rodzaju ‘na pewno’ i ‘jeszcze’. Gdy więc pytałam „czy chcesz jeszcze trochę mleka?”, słyszałam ‘akunga’. Któregoś dnia Antek wykrzyknął „ała, baga!”. Musiał kilka razy złapać się za głowę, bym mogła wywnioskować, że ‘baga’ znaczy ‘głowa’. Potem ‘baga’ pojawiało się w kontekście nogi i wody. Na szczęście nauczył się już pokazywać i wiedziałam, do której ‘bagi’ mam się odnieść.

Ciatko, mama, nie – znaczą dokładnie tyle, ile znaczą

W jego słowniku wkrótce wyłoniły się słowa, które znaczą właśnie to, co znaczą. ‘Mama’, czyli mnie, ‘ciatko’, czyli ciastko, partykułę ‘nie’ słyszę nawet wtedy, gdy jest na ‘tak’, a ‘tak’ z kolei realizuje jako ‘aka’. Zadaję sobie pytanie, jak to się dzieje, że realizacja kilku leksemów tak ładnie mu się udała, w zasadzie bez żadnego większego przygotowania, faz przejściowych, ewolucji? I doszłam do konkluzji, że jest to efekt motywacji. Które dziecko nie uwielbia herbatników? Albo mamy? Które dziecko nie przechodzi fazy silnego manifestowania swojej niepodległości poprzez obsesyjne wypowiadanie słowa ‘nie’? No właśnie. To nam daje bardzo proste równanie: potrzeba + fizycznie przygotowany aparat artykulacyjny = komunikat.

Na tropie nowych słów

Po tych pierwszych słowach zrozumiałych dla wszystkich, pojawiły się kolejne, niemal lawinowo. Mój syn połączył pewne procesy i zaobserwował, że rozumienie go przez najbliższych implikuje konkretne nasze działania, a wypowiadane ‘mleko’ i ‘pyułka’ (tak realizuje słowo ‘piłka’) prawie natychmiastowo łączą się z kubkiem mleka i zabawą jego ukochaną piłką. Im bliżej drugiego roku życia – tym bardziej jego słownik zaczął się poszerzać i w ciągu kilku tygodni, z etapu wyrazu, przeszedł na etap prostego zdania. Jest to proces zarówno fascynujący pod względem naukowym, jak i cudowne przeżycie dla mnie – mamy. Dlatego drodzy Rodzice, apel do Was – zapisujcie lub zapamiętujcie słowa swoich pociech. Dzięki temu będziecie mieć wiele rodzinnych anegdot!

Komentarze nieaktywne