Kilka miesięcy temu pewne nieduże przedsiębiorstwo z produktami dla dzieci poprosiło mnie o wzięcie udziału w wywiadzie, dzięki któremu zostanie przybliżona dziedzina logopedii. Adresatkami rozmowy miały być mamy. Tekst się niestety nie ukazał, a ja nie dociekałam z jakiego powodu do publikacji nie doszło. Pomyślałam natomiast sobie, że skoro mam gotowy materiał w nieco luźniejszej formule niż zwykle, to zrobię z niego użytek, dlaczego nie! Ponieważ nadchodzą zmiany w moim zawodowym życiu, o których jeszcze nie napiszę w tym momencie, to myślę, że ten wywiad trochę przybliży moją skromną postać. Miłej lektury 🙂

Życie zawodowe a prywatne, czyli logopedka mamą

Jesteś logopedką z wieloletnim doświadczeniem. Masz też synka w wieku 4,5 lat, więc te pierwsze etapy rozwoju dziecka są już za Tobą. Czy mogłabyś opowiedzieć, co było dla Ciebie wartościową wiedzą, wynikającą z życia zawodowego. Co przełożyłaś na życie domowe z maluchem?

To jest temat rzeka. I chyba nikogo nie zaskoczę, jeśli wyznam, że wiedza teoretyczna a nawet praktyczna, wynikająca z zawodowej empirii, nie jest przekładalna 1:1, gdy już ma się swoje dziecko. Czytam z rosnącymi źrenicami, jak jedna mama w internecie komentuje drugą matkę z poziomu ekspertki i na koniec dnia czuje się spełniona, bo „doradziła”. Trzeba być bardzo ostrożnym w takim poradnictwie. Zwłaszcza gdy się opieramy na wyłącznie swoich osobistych doświadczeniach. Długo towarzyszył mi wewnętrzny dwugłos. Z jednej strony znałam wszystkie normy. Wiedziałam, jak te kolejne etapy rozwoju dziecka wyglądają. Z drugiej – byłam mamą malutkiego człowieka, który w bardzo indywidualny sposób poznawał świat i osiągał tzw. „kamienie milowe” w rozwoju.

Skupmy się na tym dwugłosie.

W porządku. No więc jak każda mama miałam mnóstwo wątpliwości odnośnie do ssania, karmienia piersią, korzystania ze smoczka, rozwoju ruchów głowy i ciała, umiejętności siadania, raczkowania i chodzenia. Nieobce były mi również zagwozdki w kontekście rozwoju mowy. Ciągle coś czytałam na ten temat, a życie jednak weryfikowało tę wiedzę. Dziś mój synek ma ponad 4,5 roku i chyba dopiero teraz dociera do mnie, jak przez wiele etapów jego rozwoju przechodziłam gładko i bezboleśnie. Syn urodził się duży i silny. Stabilnie trzymał głowę, miał prawidłowe odruchy, oddychał nosem. W drugiej dobie życia nauczył się ssania piersi, pomimo cesarskiego cięcia. Ponadto nie miał kolek, spał w nocy, w dzień był aktywny. Rozwijał się zdrowo i bezproblemowo. Gdybym miała jednak cofnąć czas, to kilka rzeczy bym poprawiła.

Smoczek i inne kontrowersje

Co na przykład?

Szybciej wyeliminowałabym smoczek. Mój syn miał ogromne potrzeby ssania. Smoczek go koił, a po wieczornym karmieniu przez dłużą chwilę zastępował pierś. Korzystaliśmy ze smoczka w ciągu dnia do 15 miesiąca. W międzyczasie odstawiałam go od piersi i nie chciałam wprowadzać mu wielu zmian w jednym czasie. Dlatego korzystaliśmy jeszcze z „dobrodziejstw” smoczka do 20 miesiąca życia w trakcie usypiania. Starałam się jednak korzystać z niego racjonalnie. I pamiętajmy właśnie, żeby uspokajacza używać z umiarem.

Dlaczego?

Po pierwsze dlatego, że już po kilku zassaniach dziecko się rzeczywiście uspokaja i można w nieinwazyjny sposób wyjąć smoczek z buziaka, odwracając tym samym uwagę dziecka jakąś inną czynnością czy przedmiotem. Po drugie odruch ssania mniej więcej po 12 miesiącu życia powinien stopniowo wygasać. Po trzecie wreszcie – aby rozwijała się mowa w pożądany sposób, dziecko nie może być stale „przytkane” smoczkiem. Dlatego najlepiej więc pożegnać się z nim do tego czasu.

A jaki jest Twój stosunek do uspokajaczy?

Nie jestem radykalną przeciwniczką smoczków i zdaje się, że na szczęście przed synem też nie byłam. Łatwiej temu przyszło mi zaakceptowanie silnej potrzeby mojego malucha. Do wszystkiego podchodzę ze zdrowym rozsądkiem. Uspokajacze mogą oczywiście negatywnie wpłynąć na narządy mowy dziecka. Mogą niekorzystnie oddziaływać również na zgryz. Pamiętajmy jednak, że są doskonałym rozwiązaniem, gdy boimy się zjawiska SIDS, czyli tzw. „śmierci łóżeczkowej”. Sprawdzają się zatem przy dzieciach, które urodziły się przedwcześnie i np. mają nieregularny oddech. Dzięki odruchowi ssania dziecko lepiej reguluje sobie oddech. Smoczki też dają poczucie bezpieczeństwa. Zapominamy o tym, a przecież jakie to jest ważne dla maluszków. W sytuacji, gdy dziecko ma tendencje do ssania kciuka – zawsze zalecam zastąpienie kciuka smoczkiem. Kciuk potrafi całkowicie zmienić układ podniebienia, czego smoczek aż w takim stopniu nie zrobi.

O zabawkach interaktywnych

Co jeszcze byś ulepszyła?

Myślę, że bym zmniejszyła liczbę zabawek interaktywnych w otoczeniu synka. Mieliśmy ich mało, może wszystkiego z sześć sztuk. Ale to o jakieś cztery za dużo. Pamiętam, że jedna była bardzo fajna i poleciłabym ją w ciemno. Wydawała z siebie dość wiernie odgłosy zwierząt, więc przy stymulacji mowy okazała się cennym dziedzictwem po starszym koledze. Oczywiście stanowiła wsparcie dla mnie do stymulowania mowy syna, bo przecież zabawka, ma dopiero sens wtedy, kiedy pokażemy dziecku jej zastosowanie.

Dlaczego zabawki interaktywne działają niekorzystnie na dziecko?

Żadna zabawka, wydająca z siebie dźwięki, nie zastąpi kontaktu z człowiekiem. Jeśli uczymy nasze dziecko choćby wyrazów dźwiękonaśladowczych, lepiej pokazać prawdziwą krowę albo zwierzę w książeczce, wydać z siebie dźwięk niż wyręczać się choćby najfajniejszą zabawką interaktywną sprowadzaną z Ameryki. Maluchy do pierwszego roku życia potrzebują naprawdę niewielu zabawek. Z tematu zabawek interaktywnych możemy w płynny sposób przejść do telefonu, tabletu czy telewizora. Tam, gdzie zaliczyłam totalny sukces, bo nie mamy tableta, telefon pojawia się raz na kilka miesięcy w wyjątkowej sytuacji, tak przy telewizji całkowicie gładko nie poszło.

Komentarze nieaktywne